czwartek, 25 lutego 2016

Bajeczny świat słodkości

Szukając karmy i natchnienia dla duszy
Dreptałem po Krupówkach z głową w chmurach
Natchnieniu jednak nie służy, kiedy w brzuszku dziwnie burczy
Znalazłem więc dziwną fabrykę i słodkie czary w jej murach.


A fabryka to niezwykła, mała, a pełna fantazji
W niej zręczne palce tworzą rozkosz dla podniebienia
Bajeczne lody, magiczne cukierki, tęczowe lizaki
Z uśmiechem serwują wszystkim słodką chwilę zapomnienia.


Ach w diabły niech pójdą diet różnych tortury
Dajcie smakołyk malutki dla brzuszka i duszy
Może po dawce słodyczy uśmiechnie się dzień bury
Przyjdzie natchnienie i pisanie wierszy znów ruszy.


Faktycznie … malutka to fabryka. Tak się zresztą reklamuje – jako Najmniejsza na świecie Fabryka Cukierków. Warto tam zajrzeć i uciec na chwilę w świat dzieciństwa … bo któż z nas będąc maluchem nie lubił słodkich cukierków. Wiem, wiem … już słyszę malkontentów, którzy znajdą przynajmniej kilka powodów by zniechęcić nas do słodyczy, ale wszystko jest dla ludzi, byle tylko z umiarem.


Co do słodkości z dzieciństwa … różnie to bywało. Uwielbiałem taki nasz śląski słodki przysmak, nazywany przez nas „kopalnioki”. To taka nasza śląska landrynka, czarna, jak bryła węgla. Receptura „kopalnioków” powstała w XIX wieku. Ich nazwa związana była też z działającymi na Śląsku kopalniami, gdzie ich właściciele rozdawali te cukierki górnikom kończącym  dniówkę (albo po naszemu: po szychcie). Cukierki te miały chronić zakurzone pyłem węglowym gardła górników. Tu pomocna była właśnie receptura „kopalnioka”, gdzie oprócz cukru i barwnika z węgla roślinnego, były też działające inhalacyjnie – olejek anyżowy oraz ekstrakty z dziurawca, melisy i mięty. Górnik częstował się po szychcie „kopalniokami”, zabierając przy okazji kilka dla swoich najbliższych, dlo bajtli. Wciąż mam w pamięci tamten smak … PRL-owska słodka rzeczywistość była oczywiście mniej barwna, niż teraz, ale już wtedy zastanawiałem się jak to się dzieje, że np. lizaki (z których tak trudno było ściągnąć ochronny celofan) mają tak różne kolorowe wzorki ?



Pewnie technologia wyrobu była zupełnie inna, ale gdybyście kiedyś byli w Krakowie lub w Zakopanym, zajrzyjcie do tej Fabryki, bo warto zobaczyć jak powstają te małe smakołyki.
 


Co godzinę odbywa się pokaz. Do szyb odgradzających pulpit, na którym prowadzona jest prezentacja, „poprzylepiane” są twarze zachwyconych dzieciaków i dorosłych. A na pulpicie dzieją się cuda.
Niestety, mój aparat przy szybkich zdjęciach zupełnie się gubił (okropne zdjęcie obok), stąd posiłkuję się częściowo zdjęciami zapożyczonymi ze strony Fabryki www.ciuciukrakow.pl  .
 


Do ciepłej bezbarwnej masy dokładane są różnego rodzaju naturalne barwniki i smaki. Paleta smaków jest niesamowita, według słów hostessy prowadzącej pokaz Fabryka tworzy swoje wyroby w ponad 60 smakach.
 
 

Z masy formuje się różnego kształtu wałki – okrągłe, trójkątne, prostokątne … Z wałków tych zręczne ręce pracownic tworzą fantazyjne kształty lizaków.
 
Poszczególne wałki składane są również w odpowiedni sposób w jedną wielką bryłę, które razem później tworzą w przekroju bryły fantazyjne obrazy.

 
 





Czasem jest to motyw kwiatowy, a czasem konkretny kształt, np. owieczki – tak jak na tym zdjęciu obok.

 
 

 
 
W momencie, gdy już wszystkie składniki takiej bryły są na miejscu, pracownica odpowiednio ugniatając ją, rozciąga jedną z końcówek bryły w ten sposób, że stopniowo z bryły o średnicy około tak na oko 15 cm „wyciągany” jest wałek o średnicy około 1 cm. Taki wałek cięty jest na małe kawałki i … już.
 
 
 
 
Częstujemy się smacznymi, jeszcze ciepłymi cukierkami. Co ważne, nie ma w nich żadnych ulepszaczy.
My trafiliśmy do tej manufaktury w Zakopanym (Krupówki 13) ale firma ma swoją siedzibę i taki sam salon w Krakowie przy ul. Grodzkiej. Wszystkie wyroby można na miejscu sobie kupić … o cenach nie wspomnę, ale trzeba pamiętać, że to ręczna robota J
 
No cóż, nie jestem wstanie Wam zaprezentować smaku tych małych cudów, więc podzielę się z Wami tylko kilkoma zdjęciami, które udało mi się na miejscu pstryknąć J
 





1 komentarz:

  1. Dobrych parę lat temu trafiliśmy do takiej manufaktury w Gdańsku. Tyle tam było różności słodkości, że słodko się robiło od samego patrzenia. Mnie w dzieciństwie ( również w latach PRL-owskich) zadziwiały okrągłe lizaki, najczęściej białe z kolorowym kwiatkiem pośrodku. I faktycznie trudno było go uwolnić z celofanu. Ech, wspomnienia...

    OdpowiedzUsuń