Kolejny rześki poranek, „imieniny miesiąca” (8 sierpnia). Niewiele brakowało, żeby początek wyprawy, był od razu jej końcem. A wszystko za sprawą „tirowca”. Kiedy z polnej drogi miałem wyjeżdżać na drogę w kierunku Niewiesza, widziałem że jakieś 800 metrów wcześniej, z zakrętu od strony Pyskowic wyłania się wielka ciężarówka. Wiele ich tą drogą jeździ, bo parę kilometrów dalej jest wjazd na autostradę A4, na węźle Łany. Spokojnie włączyłem się do ruchu, by po chwili już „poczuć oddech” ciężarówy na plecach. Sobotni poranek, droga pusta, tylko my dwoje. Przeczuwając, że się coś może zdarzyć, zjechałem maksymalnie na pobocze, na tyle na ile pozwalała droga. Lewy pas zupełnie pusty, ale po co odbić w lewo, kiedy przecież można postraszyć głupiego rowerzystę. Po co się plącze po publicznych drogach. Pełnym pędem przejechał obok mnie, mijając mnie na milimetry. Gdyby chociaż ciut zarzuciło mu tyłem naczepy, miałby mnie na sumieniu. Pęd powietrza zdmuchnął mnie drogi, szczęście moje, że pobocze łagodnie schodziło w niezbyt głęboki rów. Ale pamiątka z tej przygody, w postaci siniaka, niestety została.
Droga na Toszek, bo Toszek obrałem sobie jako
punkt docelowy, okazała się zdecydowanie spokojniejsza. Droga znów wiła się
zakrętami, raz w górę, raz w dół. Kilka dni jazdy spowodowało, że już tak
bardzo „nie umierałem” na co większych podjazdach, chociaż mięśnie momentami
ostro protestowały w chwilach wysiłku.
Kilka minut po szóstej dotarłem wreszcie do
Toszka.
Miasto dopiero budziło się do życia, cisza, spokój. W trakcie tych wszystkich rowerowych wypraw, zastanawiałem się skąd wywodzą się nazwy poszczególnych miejscowości, wiosek czy osad. Pytanie miejscowych o to zwykle kończyło się brakiem odpowiedzi, ale czasami zdarzało się, że spytanych dwóch przechodniów kończyło się trzema różnymi historiami.
Skąd nazwa Toszka? Pani ekspedientka z jedynego otwartego w Rynku sklepu spożywczego stwierdziła, że ona pochodzi z Paczyny i nie interesuje się historią Toszka, Zostało więc potem poszperać w internecie i w przewodnikach. Na stronie Urzędu Miasta w Toszku jest fajnie wszystko opisane (www.toszek.pl lub www.turystyka.toszek.pl) Pozwólcie, że zacytuję tutaj fragment dotyczący właśnie pochodzenia nazwy Toszek: „… O powstaniu Toszka istnieje następujące podanie. Pewien Książę, prawdopodobnie o imieniu Bolesław, przebywał na polowaniu. Jego ulubiony pies, wabiący się Toszek, w walce z dzikiem uratował Księciu życie. Na pamiątkę tego wydarzenia Książę miał wybudować na owym wzgórzu zamek i nazwać go Toszek. Co jednak oznacza nazwa „Toszek”? Prawdopodobnie pochodzi ona od rzeczownika „tchórz”, a zatem „Toszek” byłby miejscem, wzgórzem, gdzie występowały tchórze …”.
Przestrzeń Rynku tworzą malownicze kamieniczki z
XIX i XX wieku, częściowo odrestaurowane. Jeszcze trochę wysiłku, a na pewno po
remoncie i odnowieniu elewacji wszystkich tych domków będzie to jeden z
piękniejszych rynków w tym regionie Polski.
W części centralnej Rynku znajduje się XVII
wieczna figura św. Jana Nepomucena. Niestety słońce świecące z za „pleców”
figury, uniemożliwiło mi zrobienie sensownej fotografii.
(Kurczaki !!! Nie wiem dlaczego na blogu nie ma możliwości obrotu pionowych zdjęć ?
Może ktoś z Was wie jak to poprawić ?)
Stojąc na stopniach podwyższenia na którym stoi figura
św. Jana Nepomucena miałem niezły kadr na kopułę kościoła pw. św. Katarzyny
Aleksandryjskiej.
Kościół ten powstał w 1456 r. Ciekawostką jest to, że kościół
ten ma również drugie wezwanie – Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jest to
związane z faktem, że papież Klemens XIII w 1762 r. założył przy toszeckim
kościele parafialnym jedno z nielicznych w świecie bractw poświęconych Sercu
Jezusowemu - Bractwo Czcicieli Najświętszego Serca Pana Jezusa Od tamtej chwili
Toszek stał się miejscowością pielgrzymkową.
Największą atrakcją turystyczną Toszka jest
oczywiście Zamek. Nie wiem na ile czytelne jest to zdjęcie poniżej (zwłaszcza że znów nie umiem obrócić tych zdjęć :( ),
ale jeżeli ktoś z Was chciałby się zapoznać ze skróconą historią Zamku
zapraszam do lektury tablicy, która stoi u wrót Zamku.
Prywatnymi właścicielami Zamku było kilka znanych
niemieckich rodów, między innymi Redernowie czy Collonowie. Jednym z kolejnych
właścicieli był Adolph von Eichendorffa, ojciec Józefa. Dla przypomnienia –
Józef Eichendorffa był wybitnym niemieckim poetą okresu romantyzmu. O fakcie
pobytu … przypomina pamiątkowa tablica wisząca w bramie wjazdowej Zamku.
Zamek funkcjonuje normalnie od godz. 11-tej, ale
wjazd na dziedziniec Zamku był otwarty, więc nie niepokojony przez nikogo
mogłem sobie pstrykać ile chciałem. Jedyną przeszkodą było ostro świecące
słońce, wyłaniające się z za głównego budynku warowni.
Nad dziedzińcem góruje wieża z tarasem widokowym. Jakieś cztery lata temu byłem na toszeckim zamku z grupą seniorów. Zwiedzaliśmy wtedy wieżę, gdzie między innymi podziwialiśmy miniatury kopii średniowiecznych zamków z Europy i Bliskiego Wschodu.
Po przekątnej od wieży, po drugiej stronie dziedzińca, znajduje się zamkowa studnia. Na cembrowinie studni stoi „złota kaszka” przypominająca jedną z toszeckich legend. Legenda ta wiąże się z ostatnimi prywatnymi właścicielami Zamku, rodem von Gaschin.
W 1811 r. podczas kolejnego
pożaru Zamku, Gizela Gaschin starająca się wydostać z płomieni, zdołała zabrać z
rodowych klejnotów figurkę złotej kaczki, siedzącej na 11 złotych jajkach.
Według legendy, Księżna Gizela miała zamiar w trakcie ucieczki zakopać kaczkę w
podziemnym przejściu. Podziemne przejście jednak zawaliło się, a Księżna kaczkę
zgubiła. Od tamtej chwili kaczki nikt nie potrafi odnaleźć.
Ja również jej nie znalazłem, więc ruszyłem
dalej. Kilka dni wcześniej przejeżdżałem przez Poniszowice. Nie miałem wtedy
możliwości zajrzenia do poniszowickiego kościoła, więc postanowiłem w drodze
powrotnej z Toszka zajrzeć jeszcze raz do Poniszowic.
Trasa wiodła przez Pawłowice,
Ligotę Toszecką i Niekarmię. Nie wiem czy pamiętacie, w poprzednim poście
wspominałem o tym, że w trakcie moich rowerowych wypraw po tych terenach,
spotkałem się z miejscami – podjazdami, z którymi przy mojej aktualnej
kondycji, nie poradziłem sobie. Nie wiem na ile te zdjęcia poniżej to pokazują,
ale naprawdę momentami musiałem zejść z siodełka roweru i pokonać wzniesienie
na piechotę.