Teraz, już po urlopie zostały wspomnienia i klika zdjęć. W
poprzednim poście pisałem o tym, że siedząc na kei, obserwując zachodzące za
wzgórzami słońce, zastanawiałem się cóż za tym
najbliższym wzgórzem się znajduje.
Tak więc któregoś ranka właśnie w
tamtym kierunku skierowałem kierownicę mojego roweru. Pierwsze dwa kilometry dojazdu do drogi nr 40
na spokojnie, na luzie. Jeszcze kawałek tą drogą, przez Niewiesze, a następnie
tuż za granicą wioski skręciłem w prawo, w kierunku na Poniszowice.
No i się zaczęło … zdobywam pierwsze wzgórze,
to samo, za które chowało się zazwyczaj słońce. Trasa, którą się wybrałem
okazała się dość wymagająca, jak na takiego amatora jak ja. No OK-ej, może
przesadzam, po prostu trochę podjazdu, może jakieś sześćset metrów, ale faktem
jest, że poczułem mocno to pierwsze wzniesienie w nogach. Ach, ten brak
kondycji mieszczucha.
Dla uspokojenia rytmu serducha stanąłem na szczycie i … zrobiło mi się strasznie głupio. Ja zmęczony, jakbym co najmniej przejechał jeden z etapów Tour de Pologne, a tuż za mną, może z minutową różnicą na wzgórze wjechała na rowerze starsza Pani (z wyglądu w wieku po 70-tece), którą mijałem na dole. Ja, na rowerze z przerzutkami, wykorzystujący najłatwiejsze przełożenia, Ona na zwykłej damce bez przerzutek. Ja dyszący, jakbym nie wiem ile przejechał, Ona spokojna, jadąca w swoim rytmie, jakby bez wysiłku i tylko Jej rower skrzypiący w rytm naciskanych pedałów. Jak bardzo bym chciał w Jej wieku być w takiej kondycji fizycznej.
A trasa fantastycznie wije się pomiędzy polami. Ukształtowanie
trasy takie jak lubię, to trochę wspinaczki pod górę, to znowu zjazd w dół,
gdzie czuć pęd, wiatr gwiżdże w uszach. Niestety na zdjęciach tych różnic
wzniesień nie widać, bo zwykle zdjęcia „wypłaszczają” fotografowany teren. Całą dzisiejszą trasę przejechałem na
siodełku ale muszę wam powiedzieć, że w trakcie wyprawy , którą bodajże odbyłem
dwa dni później, w dwóch miejscach musiałem odpuścić i po prostu dwa
wzniesienia pokonać na pieszo, prowadząc rower.Dla uspokojenia rytmu serducha stanąłem na szczycie i … zrobiło mi się strasznie głupio. Ja zmęczony, jakbym co najmniej przejechał jeden z etapów Tour de Pologne, a tuż za mną, może z minutową różnicą na wzgórze wjechała na rowerze starsza Pani (z wyglądu w wieku po 70-tece), którą mijałem na dole. Ja, na rowerze z przerzutkami, wykorzystujący najłatwiejsze przełożenia, Ona na zwykłej damce bez przerzutek. Ja dyszący, jakbym nie wiem ile przejechał, Ona spokojna, jadąca w swoim rytmie, jakby bez wysiłku i tylko Jej rower skrzypiący w rytm naciskanych pedałów. Jak bardzo bym chciał w Jej wieku być w takiej kondycji fizycznej.
Na polach widać wkoło efekty prowadzonych prac polowych,
żniwa w pełni. Rżyska, bele zwiniętej słomy i zapachy … Przede wszystkim zapach
właśnie słomy, uderzający w nozdrza, kręcący w głowie, tak intensywny, że ma
się wrażenie że można go uchwycić w dłonie. Są też i inne zapachy, nie mniej
intensywne … zapach żywicy tętniącej w sosnach … aromat ziół (przede wszystkim
mięty) z podlewanego przez jakąś gospodynię warzywniaka, „smrodek” obornika
wylewanego na pola (intensywny, ale można by rzec … zapach na właściwym
miejscu), zapach świeżo wzruszonej pługiem ziemi i wiele, wiele innych, których
trudno jednoznacznie określić , nazwać po imieniu.
Mijane wioski tak bardzo różne. W niektórych widać więcej domów (właściwie rezydencji) postawionych w ostatnim czasie przez ludzi, którzy tu spędzają wolny czas niż przez mieszkańców z dziada pradziada. Są też takie małe sadyby, w których czas się zatrzymał w latach 80-tych ubiegłego stulecia. To przede wszystkim obraz stojących w ruinach po PGR-owskich obiektów. Ale i niektóre zagrody są takie byle jakie, zaniedbane, wszechobecne graciarstwo i bylejakość.
Dotarłem wreszcie do Poniszowic. Byłem w Poniszowicach
dwukrotnie. Ten drugi raz specjalnie pojechałem w drodze powrotnej z Toszka, bo
zależało mi na zobaczeniu zabytkowego poniszowickiego kościoła.Mijane wioski tak bardzo różne. W niektórych widać więcej domów (właściwie rezydencji) postawionych w ostatnim czasie przez ludzi, którzy tu spędzają wolny czas niż przez mieszkańców z dziada pradziada. Są też takie małe sadyby, w których czas się zatrzymał w latach 80-tych ubiegłego stulecia. To przede wszystkim obraz stojących w ruinach po PGR-owskich obiektów. Ale i niektóre zagrody są takie byle jakie, zaniedbane, wszechobecne graciarstwo i bylejakość.
Kościół pod wezwaniem Narodzenia św. Jana Chrzczyciela i Matki Boskiej Częstochowskiej został zbudowany w 1499 roku. Historia kościoła datowana jest już na rok 1175, ale dzisiejsza budowla pochodzi z XV wieku. Na przestrzeni wieków kościół był rozbudowywany i przebudowywany, zgodnie z nadawanymi fundacjami.
W 1570 roku wzniesiono obok kościoła wolno stojącą
dzwonnicę. Wewnątrz dzwonnicy znajduje się zestaw zabytkowych dzwonów, w tym
najstarszy z 1536 roku, zwany „Słowo Pańskie”. Sam kościół położony jest na
wzgórzu, na terenie cmentarza a całość jest otoczona kamiennym murem.
Zaraz przy głównym wejściu stoi obelisk. Próbowałem go uchwycić aparatem ale niestety z jednej strony ostre słońce a z drugiej cień rzucany przez kościół utrudniał zrobienie dobrego zdjęcia. Tuż obok obeliska zauważyłem coś ciekawego w ogrodzeniu. Uwieczniłem to na zdjęciu, a po powrocie do domu sprawdziłem w necie, że jest to autentyczny kartusz herbowy byłego właściciela Poniszowic Jana Antoniego von Fragstein und Niemsdorff.
Niestety nie mam żadnych zdjęć z
wnętrza kościoła. Pomijając fakt, że akurat wewnątrz pracowała grupa stolarzy,
wymieniających podnóżki w ławkach, trwała tam wielka akcja sprzątania. Grupa
chyba z 8 parafianek, szorowała, zamiatała , polerowała … a przy tym
jednocześnie śledziła każdy mój krok. W sumie mam po tych kilku wyprawach takie
głupie odczucie, że w naszym narodzie ciągle panuje z góry przyjęta postawa
nieufności do obcych, takiego postrzegania obcych na zasadzie, „bo może on tu przyszedł coś ukraść?”. I
odniosłem takie wrażenie nie tylko w Poniszowicach. W innym miejscu, kościelny
wręcz ostentacyjnie zamykał okna i drzwi w kaplicy, dając swym zachowaniem
sygnał: „… no już, już, wychodzimy,
zamykamy, poszedł won”. Wstałem więc i spytałem wprost, czy mogę wykonać
kilka fotografii. W odpowiedzi usłyszałem: „…
po co to panu … a to braciszkowie musieliby się zgodzić, a brata Adelbarta
teraz nie ma …”. Dlatego też nie robiłem nigdzie w środku zdjęć, by nie
narazić się na jakieś podejrzenia.
W każdym bądź razie, jeżeli będziecie kiedyś w pobliżu,
zajrzyjcie do poniszowickiego Kościoła, bo warto go zobaczyć, chociażby tylko
ze względu na jego zabytkowy wystój i nastrój panujący w starych murach.
Wracając do pokonywanej trasy. Wtedy za pierwszym razem
kiedy przejeżdżałem przez Poniszowice, było dość wcześnie (chyba coś krótko
przed godz. 6-tą), więc zatrzymałem się tylko na chwilę przy kościele, by
chwilę odetchnąć. Za kościołem zaczynał się znów dość stromy podjazd i właśnie
tam przejeżdżałem obok starych po PGR-owskich obiektów. Nie wiem co to był za
budynek, ale ponure wrażenie sprawiały resztki
szyb w rozbitych oknach i widok poprzekrzywianych starych lamp, jakie
można było w latach 70-tych ubiegłego wieku zobaczyć w każdym państwowym
obiekcie (w fabryce, w sklepach, w szpitalach). Pamiętacie, taki kształt
piramidki, z trzech kół wykonanych z tworzywa. Ze starości wszystko przygięte
jakoś do ziemi, wrażenie jakby za chwilę miało się ze sromota przewrócić.
W innym miejscu, już po drugiej stronie autostrady A4,po
minięciu Chechła, przy drodze w kierunku
na Rudziniec znalazłem coś innego, „przygiętego ku ziemi”. Tak to
właśnie to drzewo na zdjęciu poniżej.
Jakże inne jednak ten widok rodził odczucia. Wszystko ma
swój początek i wszystko ma swój koniec.
Z tego miejsca już niedaleko było do Rudzińca, a dalej
terenami leśnymi do Pławniowic. Przepraszam, że wracam do tematu nieufności
naszych rodaków … ale to co spotkało mnie w Poniszowicach, zdarzyło mi się
podobnie w Rudzińcu. Przy Urzędzie Gminy zobaczyłem tablice informującą, że
droga w którą zamierzałem skręcić , prowadzi do siedziby Nadleśnictwa
Rudziniec. Po przejechaniu kilkunastu metrów zobaczyłem wspaniałą rezydencję.
Moja pierwsza myśl … ależ te Lasy Państwowe się na bogato stawiają. Dopiero po
czasie zorientowałem się, że to nie budynki Nadleśnictwa tylko restauracja
„Leśna Perła”. Naprawdę fajny obiekt, więc postanowiłem pstryknąć zdjęcie.
Obiekt dość duży, więc by go uchwycić, przeszedłem na drugą stronę ulicy.
Przymierzam się aparatem, a tu z domu przed którym stałem wyskakuje
właścicielka posesji i na mnie z krzykiem, dlaczego fotografuję jej samochód i
w ogóle kto mi pozwolił stanąć przed jej posesją ?! Nie będę dalej opisywał
dalej co było, ale było po prostu mało sympatycznie.
Za to sympatycznie było wśród pól i lasów mijanych na
trasie.
A trasa wtedy przejechana prowadziła mnie przez: Niewiesze –
Poniszowice – Widów – Chechło – Rudziniec – Pławniowice.
Witam, mój blog zaniedbany, czas tak szybko umyka.. widzę ,że aktywnie spędasz czas, wspaniała trasa, piękny kościółek, godny uwagi...pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuń38 yrs old Help Desk Operator Isa Tomeo, hailing from Nova Scotia enjoys watching movies like Funny Bones and Skiing. Took a trip to Greater Accra and drives a Mercedes-Benz 540K Special Roadster. sprobuj tutaj
OdpowiedzUsuń